Zbieranie się do wyjazdu zajęło trochę miesięcy, w zasadzie wszystko zaczęło się klarować dopiero w marcu. Na uczelni nuda, sesja poszła. Więc termin układał się idealnie pomiędzy świętami Wielkiej Nocy oraz najdłuższym łykendem. Na pierwszą część (Bratislava) udało mi się namówić kumpla. Wyjechaliśmy wieczornym Bemem, teraz już tak się nie da bo Wrocław jest prowincją czytaj dziurą komunikacyjną. Bema opuściliśmy w Kutach by dobić do Bratki osobakiem, zawsze troche korun zaoszczędziliśmy na kombinowaniu z biletami.