Wyjazd z Kapukapu zaplanowaliśmy o 6:00 by ustrzec się upałów. Gargh, jak tam jest fajnie! Odświeżeni gorącymi źródłami pompowaliśmy jak czołgi i pokonywaliśmy kolejne wioski, kilometry i miasta. W Celldomolk krótki postój i później dalej na południe. Przed Sumegiem zaczęły się schody, pękła dętka, najpierw jedna a później druga. Cholera a więcej zapasów nie mieliśmy! Na szczęście udało się kupić jedną w Sumegu zareperować i pojechać dalej. Ostatni odcinek trasy to już niezłe dawanie w dupę, 100km na hipermarketowym siodełku to nie przelewki, na następny dzień nie szło chodzić. Do Keszthely dotarliśmy wieczorem i nawet udało nam się znaleźć nocleg pod namiotem.