Jako niedoświadczony podróżnik chciałem uniknąć taryfy TCV i biletu kombinowanego z Węgrami. To więc okazało się że do Gyoru z Bratki w każdą środę jeździ SAD Bratislava swoimi Karosami. Zakupiłem bilecik za jakąś zbrodniczą sumkę i jako jeden z kilku pasażerów pojechałem do kraju papryki i salami. W Gyorze byłem jakoś po ósmej i po krótkim rekonesansie zasiadłem w pociągu do Budapesztu a później Hatvanu. W Hatvanie planowałem obiad ale nic z tego, co najwyżej mogłem sobie ugryźć kawałek blachy z wszędobylskich rur biegnących koło stacji. A bufet na stacji nie budził zaufania i chyba nawet jedzenia nie dawał. Głodny i wkurwiony dojechałem jakimś gyorsem do Miszkolca gdzie od razu popędziłem do Turistaszalllo kategorii B, który mieścił się zaraz przy dworcu. Standard B to mało powiedziane co tam było, gdyby to tak normalnie opisać to by chyba literek w alfabecie zabrakło. Prysznic jak z oświęcimia, kibli brak i nie mówiąc o ciepłej wodzie, generalnie nie polecam. Ale że się biednym studentem było to wyboru się za dużego nie miało. Po zostawieniu ciuchów, uderzyłem na miasto w poszukiwaniu sklepu. Sam Miszkolc to jak takie nasze Katowice, czyli przemysł, brud i nieciekawość. Znalazłem jakąś ostrą kiełbasę (pycha!) i jakoś się tym pożywiłem. Pokręciłem się jeszcze po centrum i zawróciłem by zdążyć jakoś przed zmrokiem.