Kalo, kalo, poranny autobus do Debrecena stoi na dworcu Borsod Volan, trafił się Ikar 256 - czyli to co lubię najbardziej i bardzo wporzo kierownik który deptał aż D10 wyła. Tak sobie radośnie jechaliśmy mijając pusztę, cisę i itp. Gdy nagle stop, kierownik zatrzymał pojazd i poszedł w cholerę. A że sklep był nieopodal to wykorzystałem tę okazję by się nasączyć Borsodi Sor. Po chwili pojechaliśmy dalej i szczęśliwie zakończyłem swoją podróż w Debrecenie w okolicy dużej pętli trajtów czyli Nyugati utca. No to sem sobie trajty pofocilił poszedłem dzieś w kierunku centruma a dokładniej na polowanie ewenementu zwanego Ikarusz 284. W tym czasie oba debrecenskie Ikarusze 284 kursowały na linii 31 i obocznościach, co zaowocowało stwierdzeniem, że najłatwiej można było je spotkać na Doberdo utca i tamtejszej pętli, doczłapałem się tam piechotą (sport to zdrowie) po drodze próbując zakupić coś do jedzenia ale niestety obiłem się dramatyczny zwrot "Nincse" czyli nie ma. Oba Ikarusze 284 sfotografiwano a nawet przejechano się jednym by stwierdzić, że to najgłośniejszy ikarusz na świecie. Debrecen zakończyłem na dworcu MAV bo jeszcze w planie była Nagykanizsa szczególnie bliska polskiemu sercu bo: już wtedy jeździły tam polskie solarisy oraz pędzi się tam mocną wódkę. Zwiedzanie Nyiregyhazy ograniczyło się do okolic dworca kolejowego i podziwiania urody tamtejszych mieszkanek. Tam też miałem traumatyczne przeżycie w postaci nie możności zakupienia zimnego piwa i od tego czasu wyryłem na pamięć "Kerem egy hideg sor". Aha na koniec zobaczyłem tamtejszą wąskotorówkę i później wsiadłem do vonata do Miszkolca przez Tokaj (ha! przereklamowane) czyli obleśnego schroniska.