W Warszawie Wschodniej planowo, ale okazuje się, że mój kumpel z którym mam zajechać do tego końca świata letko się spóźni. Na peronie spotykam dawno niewidzianą koleżankę okazuje się, że też jedzie do Moskwy. I w zasadzie tyle jej widziałem, ciepły prosty na twarz i uciekła do wagonu. Kolega Marcin zjawia się przed odjazdem pociągu co jest kluczową kwestią ponieważ on ma plan, bilety i takie tam niezbędniki do przetrwania na wschodzie Europy. Zasiadamy w wagonach, po chwili dosiada się do nas jakiś rosjanin i po miłej rozmowie wywala nas z przedziału bo idzie spać. No cóż większość podróży przyjdzie nam zaliczać na stojąco w korytarzu. W Brześciu wymiana wózków w wagonach czyli pare godzinek w plecy ale za to darmowe zwiedzanie szopy tamże. Dalej jedziemy przez niekończące się lasy, pola i czasem miasta. Białoruś robi na mnie pozytywne wrażenie, ale ja taki już rąbnięty jestem, że podobają mi się te kraje w których nie chciałbym za żadne skarby mieszkać. Ale jak komuś się chce pedałować rowerem to Białoruś jest super na to. Później robi się ciemno i zalegamy, jeszcze około północy tylko miga nam Mińsk (nie mazowiecki) - hehe zero samochodów na ulicach tamże, nie to co u nas obparkowane na centometry) i zalegamy.