Geoblog.pl    tomik1    Podróże    Bałkany po raz trzeci: Jugosławia    Noć powered by diesel.
Zwiń mapę
2007
28
sie

Noć powered by diesel.

 
Polska
Polska, Wrocław
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 0 km
 
Co to był za dzień. Rano w pracy, szybka ewakuacja przed czasem, ostatnie przygotowania i krótki sen. Ale kto by spokojnie zasnął, przed nami noc podczas której chcemy pokonać prawie 1000km samochodem. Niepewność potęguje fakt, że pierwszy raz decyduję się na jazdę w nocy. Teraz chwila na przedstawienie bohaterów. Bohater numer jeden: Damian, wiek 11 miesięcy – główne centrum wyprawy, osobowość pogodna, przez większość czasu bezproblemowa chociaż czasem trochę marudna, bohater numer dwa: Sylwia czyli żona, wieku nie napiszę a charakterystykę skrócę do słowa wporzo, bohater numer trzy czyli Tomek, czyli ja – sprawca całego zamieszania.
Planowany wyjazd miał nastąpić o 21:00 ale na starcie złapaliśmy godzinkę w plecy, a bo to zatankować, zostawić klucze a to ostatnie zakupy. W każdym razie udało nam się po dwudziestej drugiej minąć tabliczkę z przekreślonym Wrocławiem i z wypisanym w oczach wyrazem Serbia popędzić w siną dal. Plan podróży zakładał maksymalizację korzystania z autostrad by dojechać szybciej i dalej oraz wygodniej dlatego skierowaliśmy się na Katowice, które osiągnęliśmy o 23:15 czyli w zasadzie pół godziny po “planie”. W Katowicach wskoczyliśmy na “jedynkę” i pomknęliśmy na południe robiąc po drodze krótkie dotankowanie. Droga była cokolwiek pusta. Czeską Republikę powitaliśmy kilka minut po północy w Czeskim Cieszynie. Dalej skierowaliśmy się na Żylinę, w samym Czeskim Cieszynie trochę robót drogowych i ruch wahadłowy, podejrzewam, że w dzień byłaby tu masakra ale o północy poza jakimiś zagubionymi tirami ruchu brak więc chwilka na czerwonym i dalej butujemy. Tak więc za chwil parę byliśmy już w Słowacji, na przejściu kupiliśmy miesięczną winietkę za 300ks by pruć przez noc jak przecinak po słowackich autostradach. A te za Żyliną się budują dopiero i do Poważskiej Bystrzycy trzeba trochę uważać na slalomiki i dziury na jezdni (szczególnie w samej Żylinie). Później już się wskakuje na dalnicę i do Bratysławy nogi z gazu nie ma po co ściągać. O godzinie trzeciej zaświecając wszystkie możliwe tablice z napisem RADAR i ograniczeniem prędkości 130 osiągnęliśmy Bratysławę, tutaj krótkie spojrzenie na zamek i przepiękną dzielnice Petrżałka i już zielony pan rzecze nam “Jo napot kivanok” - czyli jesteśmy na Węgrzech. Na granicy chcemy kupić winietę na autostrady ale pani przyjmuje płatności tylko w euro a ja chciałem poczuć radość bycia w madziarsku zaopatrując się wcześniej w forinty. Po winietkę trzeba było pojechać aż do stacji benzynowej w Mosonmagyarovarze oczywiście już po płatnym odcinku. No cóż, takie życie. Uzbrojeni w następną nalepkę przed czwartą nad ranem wyjeżdżamy na M1, tutaj ruch znacznie większy niż na Słowacji ale wszyscy jadą grzecznie więc i ja nie dorzucam za dużo do przepisowych 130 (widać baśnie o wrednych policjantach węgierskich działają na podświadomość). W międzyczasie duch komara zawisnął nade mną, więc strzelam przygotowane wcześniej Bull-ity, pomaga na chwilę ale i tak decyduje się na postój by nabrać trochę powietrza i nie zasnąć. Przed Budapesztem zaczyna trochę popadywać co wymusza dalsze ograniczenie prędkości tak, że po obwodnicy miasta generalnie 90 tki się nie przekracza. O piątej nad rano zatankowani oddalamy się od stolicy Węgier i z przepisową prędkością (znów pada) kierujemy się na południe do przejścia w Horgoś/Roszke. Na szczęście robi się widno to senność mija i kilka minut po siódmej meldujemy się na przejściu granicznym. Tutaj kontrola zdawkowa, co nawet potwierdza słaby tusz w naszych pieczątkach. Nawet zielonej karty nam nie sprawdzili. Pan celnik też nie za bardzo obowiązkowy, krzyknęliśmy “nisto” i pojechaliśmy. Za przejściem zjechaliśmy z autostrady i od razu poczuliśmy się trochę jak w innym świecie. Droga była w o wiele gorszym stanie niż na Węgrzech a po niej jeździły przede wszystkim pojazdy cokolwiek zapomnianych u nas marek Yugo i Zastava przewożących wszystko co się da i jak się da. Wlekąc się przepisowo do bólu za jedną z nich wjechaliśmy do Palića czyli miejsca naszego planowanego noclego. Ponieważ nic nie mieliśmy zarezerwowane (podróż z bohaterem numer jeden wyklucza to z góry, nigdy nie wiesz kiedy będzie trzeba wracać) a głupio jest szukać noclegu na następną noc przed osmą rano, postanowiliśmy skoczyć na śniadanie do wpomnianej wcześniej Suboticy.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
tomik1
tomek szymczyszyn
zwiedził 7.5% świata (15 państw)
Zasoby: 119 wpisów119 5 komentarzy5 89 zdjęć89 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróżewięcej
28.08.2007 - 13.09.2007
 
 
28.04.2007 - 04.05.2007
 
 
28.04.2006 - 20.05.2006