Uff, oj było ciężko - wspomogliśmy się pociągiem. W końcu od tego jest i odcinek Brno - Breclav oraz Malacky - Bratislava zaliczyliśmy koleją. Przejście graniczne zaliczyliśmy bez problemów, koleś spojrzał w papiery na nas i znów papiery i mogliśmy jechać. Upał był straszny toteż po dojeżdzie do Kut od razu zaczęliśmy od obiadu. Poszło trochę koron ale najedliśmy się tak konkretnie, że nie chciało nam się pedałować a słońce dalej wylewało na nas swoje promienie Dlatego jak dojechaliśmy do Malackow to do od razu zakręciliśmy na browar oraz stację kolejową. Do Bratysławy dojechaliśmy po 17 i udaliśmy się w kierunku kampingu Złote Pieski. Planowaliśmy nocleg na Zlatych Pieskach ale jako, że było duże przepełnienie że odpuściliśmy i spędziliśmy noc nad modrym Dunajem popijając piwkiem a co mocniejsze głowy śliwowicą. Rano powitał nas pan "Jonapot kiwanok" i tak osiągnęliśmy ojczyznę papryki, wina i ikarusów (z tym że tych dwóch pierwszych rzeczy to chyba nie na pewno). Pierwsze zetknięcie z węgierskim językiem było miażdżące, nawet nie byłem w stanie wydusić z siebie "czy ten sklep jest otwarty". Poległem po użyciu szwabskiego narzecza.
Po odnalezieniu krzaków zalegliśmy spać bo jednak pedałowanie na kacu to nie jest najlepszy pomysł.