Salgobabę czy Salgotarjan (co za różnica) zaczęłem zdobywać już z samego rana autobusem Borsod Volan, trasę miał fajną bo przez Ozd i góry Matra. Do Salgo dotarłem około godziny dziewiątej i tamże powitałe mnie puste blokowisko z wielkim transparentem przeciągniętym poprzez ulicę z napisem Nograd Kupa. Pięknie! Aha jakby ktoś nie wiedział to Salgotarjan pochodzi od nazwy góry Salgo i rzeki Tarjan. Cholera w tym blokowisku trzeba sobie znaleźć nocleg - podszedłem do biura informacji turystycznej i połączeniem angielskiego/niemieckiego (ja) i niemieckiego/węgierskiego(ona) zasięgnęłem potrzebnej mi informacji. Pierwszy adres okazał się błędny - to znaczy przyszedł mi z pomocą węgier ze słowacją z którym jakoś po słowiańsku się udawało porozumieć, w końcu wylądowałem na samym krańcu linii 11B czyli w Salgobanyi. Co się tam ikarusz musiał natrudzić by się tam wepchać, Praga 3M70 aż zipiała a kierownik niestrudzenie montował coraz to dziwniejsze kombinacje przycisków, ale fakt jest tam naprawdę stromo. Po zaokrętowaniu się, właściciel kwatery dał mi jakieś coś do spróbowania - myślałem że to herbata a tu jak nie jebło - wypiłem na raz ale ciężko później było. Więcej już mi świństwa nie dawał ;) Później z powrotem zjechałem do miasta - wyfotografowałem co się w sobote w tym mieście dało i powróciłem do ciepłego łóżka - co za odmiana po obleśnym Miszkolcu!