Pobudka udała nam się średnio wcześnie i tak po 10 wychyliliśmy łebki poza legowisko. Początkowo myśleliśmy, że posadzimy się przy jeziorze by zaznać uroków nieróbstwa. Palićskie jezioro to taki mały Balaton i taką samą ma genezę, czyli raczej płytkie jezioro – pozostałość po dawnym morzu Panońskim. Jezioro to pełni również podobną funkcję, pęłni rolę swoistego substytutu morza i miejsca w którym można spędzić trochę upalnych dni. Niestety wiatr nie zgodził się na nieróbstwo przy wodzie i przegonił nas do parku gdzie chwilę posiedzieliśmy by zgłodnieć. Za radą przewodnika udaliśmy się za tory kolejowe na ulicę ZZZZ gdzie miało znajdować się wporzo jedzenie. Szybko odnaleźliśmy co trzeba i pomimo wyglądu z zewnątrz nie budzącego zaufania posiliśmy się dziennym menu w cenie 250dinara na głowa, które okazało się bardzo dobre i możemy szczerze polecić to miejsce.
Po obiedzie namierzyliśmy ZOO i poszliśmy je ZOObaczyć. Wywarło na nas pozytywne wrażenie, można tam zobaczyć co trzeba czyli Lwa, Niedźwiedzia, Szympansa itp. Jedyne co nas zmartwiło to mała ilość miejsca do wybiegu szczególnie dla drapieżników pomimo dużej ilości wolnego terenu w ogrodzie. Swoje sugestie zamieściliśmy w księdze gości przy wyjściu i znów pojechaliśmy do Suboticy. W Suboticy wykonaliśmy kółeczko centralno-południowe plus dworzec autobusowy gdzie pan przegonił mnie za robienie zdjęć, co najciekawsze zrobił to po węgiersku. Koniec zwiedzania uczciliśmy oczywiście na placu Republiki piwem i mrożoną kawą oraz deserem. Później nastąpiło kolejne starcie z genialnością konstruktorów autobusu Ikarbus IK201 i już po 21 wróciliśmy do Palicskej Kruny celem odpoczynku.