Do granicy Węgierskiej kimało się nieźle, co prawda było cholernie zimno, pizgało i w ogóle śnieg i zawierucha ale przynajmniej byłem sam w przedziale i nawet wagonie. Z tym zimnem to testowałem wszelkie możliwe układy wagonów, węgierskie, czeskie itp. We wszystkich było zimno. Maszakra. W Gyorze pociąg szczelnie się wypełnił co zmusiło mnie do pobudki ale jeszcze sobie dokimałem do Budapesztu a później do Szolnoku. W Szolnok wypełzłem na peron i jak tak glista patrzę i oczy przecieram: wiosna! Dokładnie tak, wokół mnie zero śniegu (w Wałbrzychu było go około pół metra jak nie więcej), słońce i kwitnące drzewa. Po przyjeździe zdałem sobie sprawę, że zapomniałem ładowacza komórki ale w czym problem - kupiłem nową - działa do dzisiaj. Dalej to sobie pokrążyłem po tym uroczym mieście by w końcu trafić do autobusu do Kecskemetu. Czaderski Ikarusz C56 z 2001 roku sunął leniwie przez nizinę węgierską aż normalnie usnęlem. Ale do Kecskemetu dojechałem.